Droga wylotowa szła pod górę, pełno zakrętów i żadnego miejsca do zatrzymania samochodu. Zdecydowałem się pójść kawałek dalej, ale było jeszcze gorzej, więc wróciłem w jedyne jako takie miejsce, gdzie było kawałek szerszego pobocza. Po drodze oczywiście próbowałem stopować, niestety bez skutku. Na szczęście po paru minutach zatrzymała się sympatyczna kobietka. Jak się okazało jechała dalej niż przypuszczałem, bo aż za Andselv. Po drodze czekała nas przeprawa promem, za którą Karin zapłaciła za mnie. Po drodze cały czas gadaliśmy. Nie było chwili, gdzie nie mielibyśmy tematu do rozmów. Opowiadała mi dużo o swoich trzech synach i o mężu z Islandii, o swoich podróżach i szkole, w której uczy. Była ciekawa moich studiów i codziennego życia. Rozmawialiśmy o historii, polityce itd. Podobnie jak z Tore, rozmawiałem z nią o Santiago de Compostela i o pielgrzymkach do Częstochowy. Zapomniałem napisać, że Tore urzekł mnie swoim podejściem do życia. Miał identycznie spojrzenie na świat jak ja. Tzn. świat jest pełen niebezpieczeństw, ale zawsze taki był, tylko teraz więcej się o tym mówi w TV i gazetach. Do tego oboje stwierdziliśmy, że możemy umrzeć nawet w tej chwili, bo po „tamtej stronie” jest lepsze życie. Tore podobnie jak ja, szuka atmosfery i „duszy” miejsc. Które odwiedza i nie lubi łazić po muzeach etc. Ma żonę, ale lubi czasem wyjechać gdzieś samemu. Rozmawialiśmy trochę o religii, polityce itp. Poczęstował mnie szwedzkimi woreczkami z tytoniem, które się wkłada pod górną wargę i smokta, ja natomiast odwdzięczyłem się tabaką :) A najważniejsze: przejechałem razem z nim koło podbiegunowe! Jest ono umiejscowione na płaskowyżu na szczycie góry. Nie ma tam żadnych drzew, tylko małe krzaczki, trawy i niezliczone strumyki. Podczas jazdy widziałem też grupkę reniferów pasących się przy drodze!!! Jedno z moich marzeń się spełniło :D Widoki w północnej Norwegii są przepiękne! Aż brakuje słów, żeby je opisać…