Dzisiejszy dzień to porażka! Jedna wielka poracha! Właśnie przeszedłem kryzys i załamanie nerwowe….. Ok., może nie wszystko było dziś takie złe. Jakby dłużej pomyśleć, to przytrafiło mi się wiele cudownych rzeczy, ale autostop szedł z dupy …..
Ale od początku! Obudziłem się o 8 i nie mogłem spać. W nocy położyłem się z mokrym łbem, więc rano wyglądałem jak po przejściu tajfunu…. Poszedłem na szybki prysznic, a potem śniadanko. Kari, a nie Karin - jak myślałem, razem z mężem przygotowała same pyszności. Wreszcie mogłem posmakować tego brązowego, słodkiego sera, o którym tyle słyszałem. Słodki ser + własny dżem z przydomowych krzaczków + tosty = mega pychota!
W trasę ruszyłem o 10:30. A raczej z domu ruszyłem się o tej godzinie, bo kolejne 2 h czekałem na autostop. Stałem godzinę na przystanku, potem postanowiłem iść i łapać. Po drodze zaczął padać deszcz, chciałem nakryć plecak pokrowcem, ale namiot + śpiwór + karimata były za duże i pokrowiec cały czas spadał. Postanowiłem przyczepić go agrafkami, ale okazały się tak gówniane, że wyginały się zanim przekułem cokolwiek. Po kolejnych 30 min postanowiłem napisać na kartonie kierunek w jakim jadę. Za pierwszym razem zrobiłem za duże litery, potem pomyliłem się w wyrazie TROMSO, potem rozpadał się taki deszcz, że zmoczył cały karton…. Nosz kurwa! Aż mi się płakać chciało! Na szczęście po 15 min zatrzymał się samochód i to prosto do Tromso…