Jak zwykle pakowałem się na ostatnią chwilę ;) Siedziałem do 4 nad ranem myśląc, jakby tu sensownie wszystko zmieścić... Dzień wcześniej byłem jeszcze w labie oraz na ostatnich zakupach. Póki co wolę nie myśleć ile wydałem na tą podróż... Ale przynajmniej jestem obkupiony na długi czas :) Wieczorem, po pracy, byłem jeszcze na kolacji u Anety. Całe szczęście, że uświadomiła mi, że mam wylot o 10.35, a nie po 15 jak wcześniej myślałem :P. Rano o 7 poderwał mnie dźwięk budzika... Tradycyjnie walka skończyła się ustawieniem drzemki :P Dalszy ciąg pakowania, ostatnia gorąca kąpiel, szybki rzut oka czy aby wszystko zabrane i... w drogę! Na lotnisko odwiozła mnie Aneta :) Widząc terminal w oddali poczułem się jak dziecko przed pójściem do pierwszej klasy... Ścisk żołądka i tylko myśl: "nie! Ja nie chcę! Chcę do domu!". Przed wyjazdem miałem pełno różnych myśli. Dominowała raczej ciekawość i ta zawadiacka przekora "tak! Chcę do Norwegii! Sam! Bez żadnego planu!". Natomiast im bliżej do odlotu, tym więcej wątpliwości... "Do Norwegii? W takie zimno pod namiot? Sam!? Bez planu?! Ze skręconą kostką?!" Trudności się piętrzyły, a Bóg jakoś nie kwapił się z odpowiedzią... Do momentu odlotu nie wiedziałem czy dobrze robię, a kiedy samolot oderwał się od ziemi, stwierdziłem, że i tak już za późno na odwrót, więc trzeba wziąć byka za rogi i w drogę! :)