Ok., zapada wieczór, więc mogę pisać. Wczorajszy sen umilał mi szum strumyka płynącego tuż obok chatki. Rano ogarnąłem się w pół godziny i poszedłem łapać. Stałem jakieś 30 minut, po czym zatrzymało się autko z dwoma ciapakami z Egiptu i Norweżką w środku. Ciapaków za cholerę nie rozumiałem, za to Norweżka była bardzo sympatyczna. Podwieźli mnie jakieś 20-30 km, na rozwidlenie E6 i E8. Sami jechali do Finlandii, a ja odbijałem do Skibotn. Oczywiście od rozwidlenia do tej wiochy były jakieś 3-4 km, więc musiałem drałować piechotą….. Masakra, nikt się nie zatrzymywał. Wyszedłem na koniec wioski, ruch był taki mały, że mogłem spokojnie siadać na ziemi w przerwach miedzy samochodami. Jeden samochód na dwie minuty, a do tego pełen, albo tubylcy…..Dałem sobie i Bogu czas do 12:00. Po tej godzinie wstałem i ruszyłem w drogę powrotną. Po przejściu kilku km zatrzymał się młody chłopak z Niemiec. Johan właśnie wracał z Norkapp i jedzie do Oslo! A nawet jeszcze dalej, bo do Goteborga. Dzisiejszą noc śpimy na kempingu za przeprawą promem do Bergstad (chyba) . Johan nie mówi za dobrze po angielsku, ma 30 lat, nie ma dziewczyny, mieszka z rodzicami i wygląda jak Jezus :P za to przyrządził pyszną kolację ze steku z renifera! Mega! Mam jeszcze 10 dni do samolotu, więc muszę pomyśleć, gdzie by tu się udać, bo nie widzi mi się siedzieć tygodnia w Szwecji :/ Okaże się jutro. Póki co idę spać! Dobranoc :)